Świadectwo Dariusza

Jezus mówi: A oto Ja jestem z wami, przez wszystkie dni, aż do skończenia świata (Mt 28, 20). Znając ten fragment, zadawałem sobie pytanie: „Gdzie jesteś Jezu? Dlaczego nie reagujesz, kiedy Ciebie najbardziej potrzebuję? Dlaczego w moim życiu jest tyle cierpienia?” Bóg był przy mnie tak blisko, przy każdym moim kroku, podtrzymywał przy każdym zachwianiu, podnosił gdy upadłem. Nie byłem w stanie tego dostrzec. On cierpliwie trwał przy mnie, nie zrażając się tym, jak bardzo jestem słaby.

Cały okres szkoły średniej i studiów razem zmagaliśmy się, abym trwał w Kościele katolickim. W tym czasie było tak wiele fizycznych, namacalnych powodów, aby nie przychodzić na Mszę Świętą, aby przystąpić do innych wspólnot, które wydawały się tak bardzo atrakcyjne. Tak wiele różnych materiałów było dostępnych, książek, które starały się przekonać: „To nie tak jak w Kościele, Kościół się myli. To ty jesteś w centrum; to co ciebie prowadzi to kosmiczna siła, to w tobie jest moc”. Wtedy przychodziły mi na myśl słowa Jezusa: Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni jesteście, a Ja was pokrzepię (Mt 11, 28). Trwała nieustanna walka, walka, która trwa ciągle.

Starałem się przychodzić na Mszę św. tak często jak tylko mogłem, coraz częściej, kiedy tylko nie miałem obowiązków. Rzeczywiście czułem się „utrudzony” i chciałem, aby Jezus mnie pokrzepił, umocnił, aby wystarczyło mi sił, bym się nie poddał. Później przyszło zrozumienie, że życie tu, na ziemi, wcale nie musi być proste i przyjemne, a właściwie w naszej grzesznej kondycji takie nie może być. Tak, zrozumiałem słowa z Ewangelii św. Mateusza: Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie (Mt 11, 29-30).

Kiedy kończyłem pracę, często już było zbyt późno, aby dotrzeć na Mszę św., ale to zaproszenie Jezusa: „Przyjdźcie do mnie wszyscy” non stop we mnie się odzywało. I przyszła myśl, aby poszukać w okolicy miejsca, gdzie Jezus czeka na mnie i chce mi ofiarować życie i jest dostępny 24 godziny na dobę. Wcale nie było to łatwe zadanie. Ale Bóg ma swoje sposoby i przez różne wydarzenia w życiu doprowadził mnie do takiego miejsca.

Teraz kiedy kończę pracę i jestem tak bardzo przytłoczony, mogę przyjść do Jezusa i jemu o tym wszystkim opowiedzieć. Wyobraź sobie, że kończysz dzień i jesteś bardzo przybity i smutny. Ale wiesz, że możesz przyjść do Tego, kto nieustannie na ciebie czeka bo cię kocha, dla kogo nie ma rzeczy niemożliwych, jest Wszechmogący. Pomimo tego zmęczenia idziesz bo wiesz, że nie ma na świecie lepszego miejsca, gdzie mógłbyś spędzić czas. Wchodzisz do Kaplicy adoracji, pozdrawiasz Boga, siadasz i opowiadasz Bogu o tych wszystkich rzeczach, które ciebie spotykają; że jesteś smutny bo dzieje się tyle zła, że tyle krzyku jest naokoło i nie możesz już tego znieść, że tak wiele niesprawiedliwości jest na świecie, że czasami myślisz „gdzie jest Bóg?”. A wtedy Jezus zabiera ciebie w specjalne miejsce.

Jesteś na wzniesieniu z roślinnością o bardzo intensywnej zieleni, w cieniu drzew, w niedalekiej odległości widzisz wielkie jezioro, za jeziorem góry. To właśnie Góra Błogosławieństw w wiosennym okresie, to jezioro to Jezioro Galilejskie, jesteś niedaleko Kafarnaum. Siedzisz na trawie, a obok ciebie jest Jezus. I mówi do ciebie:

  • Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.
  • Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię.
  • Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni (Mt 5, 4-6).

I tak sobie rozmawiacie, a Jezus – zdanie po zdaniu – wyjaśnia o co chodzi w tych wszystkich przeżywanych przez ciebie trudach. Doszedłem wtedy do wniosku, że te wszystkie problemy, które przeżywam, to są błogosławieństwa. Przez przeżywanie tych trudności staję się bardziej podobny do Jezusa, jestem bliżej niego. I cieszę się z tego, że tak właśnie jest, że mogę być uczestnikiem drogi, którą przeszedł Jezus. Przeżywanie tych trudności czyni mnie szczęśliwym i mogę wracać do domu po takim spotkaniu z Nim już odmieniony, lekki, przepełniony radością.

Innym razem, kiedy być może jesteś blisko zejścia z drogi Jezusa, przychodzisz do Kaplicy adoracji i opowiadasz Jezusowi, że w życiu przecież trzeba nauczyć się dobrze układać, trochę pokombinować, bo wszyscy tak mówią, bo od dziecka byłeś tak uczony, bo po prostu „inaczej się nie da”. I wtedy masz obraz pustyni i obserwujesz jak Jezus pości i zwycięża kolejne szatańskie pokusy. Widzisz, że nie korzysta z przywileju że jest Synem Bożym i nie zamienia kamieni w chleb, ale ponad to stawia Słowo Boże. Widzisz, że nie wystawia Boga na próbę, rzucając się w dół ze świątynnego narożnika. W końcu widzisz, że diabeł oferuje Jezusowi wszystkie bogactwa świata, a Jezus odpowiada „Idź precz, szatanie! Jest bowiem napisane: Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz”. I wtedy już wiem, że wszystkie te myśli, które miałem w głowie, to diabelskie pokusy, to próby zepchnięcia mnie z drogi Jezusa. I wiem, co odpowiedzieć na te wszystkie pokusy, „idź precz, szatanie” i wiem, że tylko Bogu będę oddawał pokłon i Jemu samemu będę służył.

Innym razem, po prostu przychodzisz bez żadnych oczekiwań do Kaplicy adoracji, niczego się nie spodziewasz, siadasz i starasz się słuchać. I po dłuższej chwili słyszysz głos: „Czy naprawdę chcesz mnie naśladować? Czy naprawdę chcesz się do mnie upodobnić?” Boisz się odpowiedzieć, ale w głębi serca wiesz że tak, chcesz. I orientujesz się, że jesteś w miejscu pełnym niewysokich drzew, jest noc, a w niedużej odległości jest Jezus, klęczący, wsparty na kamieniu, trzęsący się jakby w gorączce, którego twarz pokryta jest potem i kroplami krwi. A potem widzisz jak przychodzi Judasz i pocałunkiem zdradza Jezusa, jak Jezus jest wleczony przez żołnierzy, wyśmiewany, bity i opluwany. Widzisz fałszywie zeznających przeciwko Jezusowi, widzisz proces u Piłata i słyszysz wrzaski tłumu: „zabij, na krzyż”. Jesteś przy biczowaniu, cierniem ukoronowaniu. Idziesz za Jezusem krzyżową drogą, obserwujesz każde popchnięcie z tłumu, każdy upadek, ale też każde podanie kubka wody i otarcie twarzy, każde powstanie. Widzisz jak twój Mistrz jest przybijany do Krzyża, jak wznoszony ponad ziemię. Tam, pod krzyżem, spotykasz Matkę Boga – Maryję. I słyszysz jak Jezus mówi do ciebie: „Oto Matka twoja”.

Jeżeli pamiętasz objawienia w Guadalupe, to Maryja powiedziała do św. Juana Diego: Czyż nie jestem przy tobie Ja, twoja Matka? Czy nie stoisz w Moim cieniu? Czy nie jestem źródłem twojej radości? Czyż nie jesteś w fałdach Mego płaszcza i w skrzyżowaniu Moich rąk. Czy potrzebujesz czegoś więcej? Niechaj cię nic innego nie martwi ani nie niepokoi.

I wtedy jestem pewny: tak, chcę iść za Jezusem, chcę wypełnić Jego wolę, a Maryja – Matka Jezusa i moja Matka, pomoże mi stawać się coraz bardziej podobnym do Jezusa i pomoże przejść tę drogę. W nadziei, że umierając w Jezusie razem z nim też żyć będziemy w Jego Królestwie. I po tym wszystkim wiem, że nie ma lepszego miejsca na świecie, jak być blisko Boga, jak najbliżej, w Cudzie Przemienienia Chleba i Wina w Ciało i Krew Jezusa podczas Mszy Świętej oraz adorując Boga obecnego w Najświętszym Sakramencie w Kaplicy adoracji.

I mogę powiedzieć podobnie jak św. Siostra Faustyna: „O Jezu utajony w Hostii, słodki Mistrzu mój i wierny Przyjacielu, o, jak szczęśliwa dusza moja, że mam takiego Przyjaciela, który mi zawsze dotrzymuje swego towarzystwa, nie czuję się samotna, chociaż jestem w odosobnieniu. Jezu – Hostio, znamy się – to mi wystarcza.” (Dz. 877)

Serdecznie zapraszamy wszystkich chętnych, którzy chcieliby spędzić z Jezusem chociaż trochę czasu.

W imieniu św. Józefa, zapraszam szczególnie mężczyzn, ojców. Nasze dzieci są w nas naprawdę zapatrzone, może nigdy tego nie powiedzą, ale pokażmy im Kto jest najważniejszy w naszym życiu.

            Dariusz G.